sobota, 3 listopada 2012

Gdy pali się Niebo...



Ostatnie promienie pomarańczowego Słońca rażą moje oczy. W oddali wypatruję czarnego łba mojego kochanego psa. Uwielbiamy spacery po lesie. Widzę jego podskakujące uszy. Kolejny zżółkły liść spada mi pod stopy jakby oddawał mi pokłon. Idę po kolorowym dywanie, który przyjemnie ugina się pod moim ciężarem.  Jak cicho.

W ręku trzymam kartkę, z której wyczytuję kolejne słowa najpiękniejszego wiersza. Konkurs jutro, zdążę. Zdążę nauczyć się wypowiadać słowa z kartki najpiękniej jak potrafię. Zdążę nauczyć się przekazać każdą emocję, którą autor wiersza wrzucił pomiędzy wersy. Zdążę. Interpretując każde słowo, każdy wyraz idę w stronę zachodzącego Słońca. Oddalam od siebie myśl, że pora wracać do domu. Jeszcze chwilę. Potrzebuję tego. Potrzebuję ciszy. Potrzebuję lasu. Potrzebuję złotego dywanu. Potrzebuję kartki z wyrazami układającymi się w piękną, wzruszającą, prawdziwą całość. Potrzebuję myśli. Potrzebuję.

Każdy wers pochłania mnie coraz bardziej. Już mnie tu nie ma. Błądzę pomiędzy słowami. Przestałam je recytować, ja je mówię. Tworzę. Płonące Niebo pochłonęło mnie i rozpala od środka. Czuję ciepło, które pomaga mi wypowiedzieć kolejne zdania, stawiać kolejne przecinki. Kropka. Koniec. Spadam. Uderzam o twardą, zimną rzeczywistość. Słońce zaszło. Jestem pod domem, ukochany czworonóg już stoi przy drzwiach. Chłodny wiatr opływa moją rozpaloną twarz. Jestem na Ziemi. A może tylko na niej bywam ?